Mózg lubi pisać
Mózg lubi pisać

Mózg lubi pisać

Czas czytania: 7 minut

Tradycjonalistom włosy na głowie zjeżyły się po raz pierwszy w 2012 r., gdy stan Indiana dał szkołom zielone światło do poniechania nauki pisma ręcznego. W 2014 r. w Finlandii, kraju który według wielu badań i rankingów posiada najlepszy model edukacji na świecie, postanowiono… wycofać z programu naukę tradycyjnego pisania i „przestawić” dzieci wyłącznie na korzystanie z klawiatury. Całkowitą śmierć pisma odręcznego ogłoszono w 2018 r., kiedy uniwersytet Cambridge rozważał w czasie egzaminów dopuszczalność używania przez studentów laptopa zamiast kartki i długopisu. Naukowcy ostrzegają jednak: całkowita rezygnacja z pisma odręcznego może się okazać edukacyjną katastrofą – zwłaszcza dla najmłodszych uczniów.

Pisanie ręczne, tak samo jak rysowanie na papierze, jest bowiem dla najmłodszych najlepszą metodą na ćwiczenie koordynacji oko-ręka, niezbędnej dla dalszego procesu edukacji. Pisanie nie jest dla ludzkiego mózgu tylko utrwaleniem pewnych informacji czy procesem twórczym. Naukowcy, na podstawie wieloletnich badań, są przekonani, że to najbardziej pożądana forma treningu dla tego organu, przynosząca mu wyłącznie korzyści, i to długofalowe. Pisanie odręczne aktywuje bowiem rozmaite ośrodki mózgu, dzięki którym poprawiają się:


- koncentracja

- orientacja przestrzenna

- umiejętności analityczne

- proces zapamiętywania

- proces uczenia się

- myślenie abstrakcyjne

- rozumienie ciągu przyczynowo-skutkowego

- wymowa

- zdolności językowe

- umiejętność szybkiego czytania

- wrażliwość na doznania dotykowe

- zręczność


Amerykańscy badacze z uniwersytetów w Waszyngtonie i Kalifornii dowiedli, że dzieci piszące odręcznie mają bogatsze słownictwo i są bardziej kreatywne od tych korzystających z urządzeń cyfrowych. Z kolei badacze z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles stwierdzili, że i dzieci, i dorośli lepiej zapamiętują nowe informacje, gdy robią notatki ręcznie, a nie na komputerze. W czasie stukania w klawisze mózg popada w rutynę, zaczyna się nudzić, wreszcie wyłącza – i w rezultacie słabiej przetwarza i zapamiętuje nowe informacje. Pisanie ręczne odbywa się wolniej, co zmusza nie tylko do zapamiętywania, ale jednocześnie analizowania i syntetyzowania tego, co usłyszeliśmy lub sformułowaliśmy w głowie. Jak zauważa prof. Manfred Spitzer w swojej książce „Cyfrowa demencja”: Człowiek poznający świat za pomocą myszy komputerowej zastanawia się nad nim mniej dogłębnie niż wtedy, gdy pojmuje wszystkimi zmysłami otaczającą go rzeczywistość. Kto na temat wyuczonego materiału podyskutuje z dwiema realnymi osobami, zapamięta go lepiej, niż gdyby czatował z nimi za pośrednictwem monitora i klawiatury. Co ciekawe – wiedza ta jest doskonale znana potentatom z Doliny Krzemowej, którzy co roku zalewają rynek coraz nowszymi urządzeniami mobilnymi, oprogramowaniem i aplikacjami, z których korzystają miliardy ludzi na świecie, ale… niekoniecznie ich dzieci. Im często bardzo mocno ograniczają czas korzystania ze zdobyczy techniki na rzecz tradycyjnej zabawy i nauki, a szkoły, do których uczęszczają, nierzadko zabraniają nie tylko korzystania na przerwach z tabletów i smartfonów, ale nawet ich przynoszenia.


Naukowcy zwracają uwagę na jeszcze jedno – zaniechanie pisania ręcznego ma też negatywny wpływ na rozwój uczuciowy oraz więzi rodzinne i społeczne. Od lat alarmują, że korzystanie z urządzeń cyfrowych upośledza m.in. rozpoznawanie emocji, co udowodniono w czasie eksperymentu przeprowadzonego wśród dzieci nieumiejących pisać (Karin Harman James „The Importance of Handwriting Experience on the Development of the Literate Brain”). Podzielono je na 3 grupy: jedna miała przepisać przedstawione litery samodzielnie na kartkę, druga – odrysować je po zaznaczonych konturach, a trzecia – za pomocą klawiatury. Co się okazało? Tylko u dzieci piszących samodzielnie aktywował się obszar mózgu zwany lewym zakrętem wrzecionowatym, odpowiedzialny za rozpoznawanie twarzy i emocji (zostało to zbadane za pomocą rezonansu magnetycznego). Wyniki potwierdzono także w trakcie innego eksperymentu, z dziećmi 12-letnimi (Yalda T. Uhls „Mobile Technologies and Their Relationship to Children's Ability to Read Nonverbal Emotional Cues: A Cross-Temporal Comparison”) , podczas którego podzielono je na dwie grupy. Jedną wysłano na 2-tygodniowy wyjazd, w czasie którego nie mogły korzystać z jakichkolwiek urządzeń cyfrowych i musiały się komunikować twarzą w twarz, ewentualnie za pomocą tradycyjnych liścików, a drugiej pozwolono na nieograniczone korzystanie z social mediów i innych komunikatorów. Na zakończenie pokazano im twarze kilkunastu osób i kazano nazwać wyrażone na nich emocje. Wyniki w grupie pozbawionej dostępu do cyfrowej komunikacji były dużo lepsze niż w drugiej! Zagrożenie płynące z nieumiejętności rozpoznawania emocji może się dziś wydawać nieprawdopodobne, nie brak jednak myślących perspektywicznie psychologów i pedagogów, którzy ostrzegają, że jeśli nadal pozwolimy bezrefleksyjnie korzystać dzieciom z cyfrowych komunikatorów, może się okazać, że za 30–40 lat nie tylko będą miały problemy z okazywaniem uczuć, ale także np. udzieleniem pomocy osobie zagubionej czy cierpiącej, bo nie będę potrafiły odczytać z jej twarzy symptomów zawału czy udaru.


Pamiętajmy także, że pismo ręczne przez wieki było jedyną – obok mowy – formą komunikacji. Ludzie, nie mając możliwości rozmowy, a czując potrzebę kontaktu, musieli do siebie pisać. Im dalej od siebie przebywali i wiedzieli, że korespondencja będzie potrzebowała więcej czasu na dotarcie do adresata, tym dłuższe pisali listy, bo chcieli jak najwięcej w nich przekazać. Można zaryzykować stwierdzenie, że pełniły one także funkcję zdjęć, ponieważ autorzy nierzadko niezwykle drobiazgowo opisywali np. krajobrazy, miasta, zwyczaje ludzi czy ich stroje. Przelewali na papier także swoje uczucia, troski, zalecenia, tęsknoty. Takie pisanie bardzo pomagało im uporządkować myśli i emocje. Dlatego dziś psychologowie postulują, aby 30 minut każdego dnia poświęcić na swoistą „listoterapię”, czyli RĘCZNE pisanie listu… do siebie samego albo innej osoby – realnej lub wymyślonej, na temat albo nas frapujący, albo zupełnie błahy i oczywiście takiego, którego nie wyślemy. Pisanie także relaksuje, a jego potencjał odkryli terapeuci i trenerzy specjalizujący się w dziedzinie wellbeing (dosł. dobrego samopoczucia). Oczywiście można zapisać się na płatny kurs hand letteringu (to taka łatwiejsza kaligrafia, czyli po prostu ładne pisanie) albo kaligrafii, dla poprawy samopoczucia wystarczy jednak w zupełności 30 minut sam na sam z długopisem w dłoni i kartką. Przy okazji nasze zesztywniałe od stukania w klawisze dłonie i nadgarstki wreszcie zażyją trochę gimnastyki.


A jak do pisania ręcznego zachęcić dzieci? Na szczęście te najmłodsze chętnie się uczą, a pozwolenie im na używanie kolorowych flamastrów i długopisów, zwłaszcza z miękkimi wkładami ułatwiającymi płynne kreślenie liter, jeszcze bardziej je zachęci. Warto też poinformować je o tym, że umiejętność ta czyni każdego wyjątkowym – jak dowiedli naukowcy, charakter pisma jest tak unikatowy jak odcisk palca czy wzór siatkówki oka i choć zdarzali się genialni fałszerze, nawet oni nie byli w stanie podrobić wszelkich niuansów autora.